piątek, 12 lipca 2013

Zatrzymać czas


Niby wakacje, a jednak ciągły pośpiech, owczy pęd, tak dużo do zrobienia, w wciąż za mało czasu. Za mało nawet na bloga. Usłyszałam nawet zarzut, że się przepracowuję. I że nie umiem odpoczywać. Zaczęłam się więc uczyć. Lipiec to chyba idealna pora na naukę odpoczywania.

Co ciekawe, poczucia odprężenia nie dała mi słoneczka plaża w Łazach ani w Sopocie. Nie dało mi go spotkanie z dużą grupą przyjaciół na Powitaniu Lata. Ani impreza na początku wakacji. Dał mi je wczorajszy spacer. Wilgotne, leśne powietrze - jak mi go brakowało w czasie tych wszystkich wyjazdów! Długie trawy, przez które przeskakiwałam, chaszcze, przez które się przedzierałam i niskie gałęzie drzew, które omijałam, by dotrzeć wreszcie na miejsce. Co było celem? Nic specjalnego, cel takich spacerów z reguły jest spontaniczny, nie planuję go wcześniej. Tym razem był nim chłodny murek na szczycie pagórka. Odetchnęłam z ulgą. Słońce już zaszło, wokół mnie tańczyła cała masa komarów. Nawet ich mi brakowało. Przyjemny, miękki dotyk na mojej talii. Tak znajomy, choć już trochę zapomniany. Długie miesiące robią swoje, ale niektórych rzeczy po prostu nie wypada rozdzielać. Odpoczęłam wreszcie. Jestem z siebie dumna.

wtorek, 25 czerwca 2013

Mój kot jest psem

Tak naprawdę mam psa, a nie kota. Choć ostatnio zaczęłam wątpić, czy przypadkiem nie żyję pod jednym dachem ze stworzeniem, które uznało, że zaklasyfikowanie go do konkretnego gatunku i przypisanie pewnych zachowań jest znaczną przesadą. I wybrało bycie kimś innym. Odważna decyzja, nie powiem.
Luna tarza się na grzbiecie, mruczy i wymachuje łapami w powietrzu, jakby chciała coś odgonić albo dotknąć sufitu. Gdy się nad nią pochylam, bawi się moimi długimi włosami. Łasi się, łapie łapkami za uszy i burczy. Jest gibka i porusza się absolutnie bezgłośnie. Do tego czai się, skrada i atakuje zupełnie jak kot. Czy to nie jest podejrzane??
Przynajmniej nie kwestionuje faktu, że jest suczką, a nie psem…

Moja prześliczna borderka gdy była jeszcze malutka :)

Żeby było ciekawiej, za życiowy cel postawiła sobie dokonanie tego, co niemożliwe, jak na przykład ugryzienie wody. Ilekroć jedziemy nad może, w nieskończoność obszczekuje i obskakuje fale, kłapiąc raz po raz paszczą w samym środku morskiej piany. Z godną samego Odysa zawziętością wgryza się w strumień wody wypływający z węża ogrodowego lub polewaczki. Innym ważnym zadaniem jest utrzymanie w paszczy piłki od koszykówki, która, jak wiadomo, jest dwa razy większa od przeciętnej psiej głowy. Ale czy to jakiś problem? Skądże znowu! Wedle psiej mentalności wystarczy schować się, odczekać chwilę, po czym wyskoczyć zza krzesła ogrodowego i zaatakować piłkę z zaskoczenia. Wtedy na pewno zmieści się w szczękach…

sobota, 8 czerwca 2013

Zamieszkać z fizyką

Z góry uprzedzam że to post o wszystkim i o niczym. Otóż od dziś moje życie nabrało zupełnie nowych kolorów. Już nigdy nie spojrzę na dom jak na miejsce do mieszkania, w którym przede wszystkim ludzie powinni czuć się dobrze. Od teraz "dom" stał się dla mnie esencją wybitnych pojęć związanych z fizyką, konstrukcją i materiałami budowlanymi, niezbędnymi dla mnie w życiu codziennym niczym grzyb na odpowiednio grubej, wykonanej z gazobetonu i ocieplonej piętnastocentymetrową warstwą izolatora (na przykład styropianu) ścianie nośnej.
Nie powiem, że nie dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy. Na przykład tego, że przyczyną zrywania dachów przez wiatr bywa ich nadmierna pochyłość powodująca przepływ powietrza podobny jak przy skrzydle samolotu (działa siła nośna - uch, ależ poczułam się mądra!) albo że w nowoczesnych budynkach przerwa między dwiema szybami w oknach wypełniona jest gazem szlachetnym - argonem, kryptonem lub ksenonem. Pamiętajcie więc, że często nie patrzycie wyłącznie przez szybę - patrzycie przez krypton!



Wróciłam z wycieczki szkolnej do Trójmiasta. Zgadnijcie, dokąd nas zabrano? 
Do zoo! Niemal osiemdziesięcioosobowa grupa wyraźnie znudzonych życiem uczniów trafiła do Oliwy w Gdańsku idealnie w okresie godowym wielu gatunków. Jak łatwo się domyślić, znudzeni uczniowie momentalnie przestawali być znudzeni, widząc radośnie kopulujące ze sobą kangurki, mangusty, małpy, a nawet morskie ślimaki. Witamy w świecie trzeciogimnazjalistów!

Radziłam wam jak nauczyć się wykorzystywać dobrze czas wolny, ale coraz częściej przyłapuję się na tym, że sama nie umiem tego robić. Może nie wiem czego chcę, może za wolno chodzę - nie mam pojęcia. Ale coś w tym jest, bo nawet bloga prowadzę znacznie mniej systematycznie niż dawniej.


Zapomniałam dodać, że rośliny doniczkowe wydzielają bardzo dużo pary, przez co powietrze jest bardziej wilgotne. Jeśli chcemy pozbyć się wilgoci, najlepiej dużo wietrzyć pomieszczenia - paradoksalnie wietrząc dom w czasie ulewnego deszczu sprawimy, że napłynie do niego powietrze bardziej "suche" od tego, jakie wcześniej się z nim znajdowało.



"How can I sleep if I don't have dreams
I just have nightmares"

środa, 22 maja 2013

Czas – „wolny”, „zajęty” czy „to skomplikowane”?


Goimy go, usiłujemy złapać, mamy wobec niego oczekiwania. Pragniemy dzięki niemu stać się mądrzejsi, kogoś poznać, rozwijać się i wypoczywać. Gonimy go, lecz on bezlitośnie ucieka. Wciąż wyprzedza nas o tych kilka kroków, ledwie pozwalając skończyć jedną pracę i zacząć następną. Wiemy, że nie będzie na nas czekał, że się nie zatrzyma, mimo to z uporem powtarzamy, że mija zbyt szybko, że mamy go za mało i że chcielibyśmy mieć go więcej.
Po co?
Aby popracować więcej i mieć mniej pracy na następny dzień? A następnego dnia popracować jeszcze więcej, by zyskać kilka godzin czasu, w którym znów będzie można popracować? A może po to, by iść na zajęcia dodatkowe, na które nie mamy w prawdzie ochoty chodzić, ale przecież trzeba się w jakiś sposób rozwijać. Albo po to, by nadrobić zaległości w zdobywaniu kolejnego poziomu w grze lub w oglądaniu serialu, o którym wszyscy mówią?
Nie, nie ma nic złego w graniu, oglądaniu seriali, uczestniczeniu w zajęciach ani w pracowaniu. Chcielibyśmy jednak mieć więcej czasu dla siebie, a prawda (potwierdzona badaniami ekspertów) jest taka, że wielu z nas nie tylko nie potrafi korzystać z czasu wolnego, ale nie wie nawet, czym czas wolny jest. My – uczniowie – najczęściej obarczamy za to winą przesadnie wymagających nauczycieli lub narzucających zbyt liczne obowiązki rodziców. W większości przypadków jednak problem tkwi w nas samych.
Okazuje się, że korzystania z wolnego czasu, jak każdej innej umiejętności, musimy się nauczyć. Oto kilka wskazówek, które według psychologów* mogą pomóc w odzyskaniu czasu dla siebie i prawdziwym korzystaniu z niego:
1.      Ustal czas, w którym zamierzasz wypoczywać. Zaplanuj go i przestrzegaj tego jak planu najważniejszych spotkań.
2.      Dbaj o siebie – pamiętaj o odpowiedniej ilości snu, wartościowych posiłkach. Nie doprowadzaj się do stanu skrajnego wyczerpania. Aby móc naprawdę wypoczywać, także trzeba być w dobrej formie.
3.      Przypominaj swoim mięśniom, na czym polega relaks i rozluźnienie. Mogą ci w tym pomóc zajęcia takie jak joga, pilates lub formy gimnastyki. Obserwuj swoje ciało, sprawdzaj, co dzieje się z nim w ciągu dnia.
4.      Upewnij się, że to, co zamierzasz robić w wolnym czasie, rzeczywiście sprawia ci przyjemność. Nie zmuszaj się do niczego, na co nie masz ochoty – to twój czas i masz prawo spędzić go w możliwie najprzyjemniejszy sposób.
5.      Znajdź dobrą dla siebie równowagę pomiędzy czasem spędzanym z ludźmi i w samotności. Wypoczynek w wolnym czasie wcale nie musi oznaczać czytania książki w ciszy i odosobnieniu i odwrotnie – nie musisz spędzać go z przyjaciółmi ani rodziną, jeśli wiesz, że w ten sposób nie wypoczniesz.




* Wiedza zaczerpnięta z artykułu Martyny Goryniak – „Zajęci czasem wolnym” („Charaktery”, nr 12/2012) (polecam :D)


A tak poza tematem - uwielbiam chłopaków, którzy lubią komedie romantyczne i w dodatku się do tego przyznają. To słodkie i takie... szczere :)


czwartek, 9 maja 2013

Wstąpić do "Klubu kawalerów"


Spośród szerokiej gammy różnych typów osobowości, z jakimi spotykam się na co dzień, chyba najbardziej nie lubię ludzi, którzy w nieprzemyślany (lub przemyślany) sposób bawią się innymi. No, nie lubię też osób zawistnych. Jednak ktoś, kto traktuje innych jak marionetki, jak niemające własnej woli ani szans drewniane lalki ze sznurkami w dłoniach, stopach i głowie, odstrasza mnie jak zapach starych skarpet. Poniekąd to hipokryzja (dlatego, że mnie samej zdarza się manipulować innymi, nie dlatego, że trzymam w pokoju stare skarpety – nie trzymam!), ale ja przynajmniej staram się nad sobą pracować.

Skąd wziął się ten bunt przeciwko lalkarzom? Najpewniej wywołał go we mnie spektakl, który obejrzałam wczoraj z przyjaciółmi – „Klub kawalerów” – w którym aż roiło się od manipulantów i manipulantek.Opowiada o mężczyznach bardzo sceptycznie nastawionych do małżeństwa i kobietach, które ich nastawienie zmieniły. Nie mogłam uwierzyć, jak wiele ich zachować przypominało mi sytuacje z życia kogoś, kogo znam lub mojego własnego.  Brzuch rozbolał mnie ze śmiechu! Fakt, że przy niektórych scenach, podczas których większość widowni zachowywała grobową niemalże powagę, moi przyjaciele i ja z trudem dusiliśmy w sobie wesołość. Jak małe dzieci, które przypadkiem wpuszczono do teatru. Ale była to wszakże komedia, więc czy ktoś mógłby mieć nam to za złe?

„Małżeństwo jest jak chrzan – nie raz się człowiek przy nim spłacze, ale zawsze zje ze smakiem.” – stwierdził jeden z bohaterów, cały umalowany na czarno.
Wieczór był bardzo przyjemny i bardzo ciepły. Zdradliwie ciepły, jak się później okazało, dlatego siedzę teraz w domu przy komputerze, a nie w autokarze, który miał mnie zabrać na wycieczkę na wystawy do Warszawy.

Zdjęcie ze spektaklu ze strony Teatru Polskiego

niedziela, 21 kwietnia 2013

"Lepszy rozum bez nauki..."

Słońce rozpaliło we mnie małe ognisko, roztopiło resztki zimowego chłodu w moich myślach. Postanowiło nie podgrzewać zgromadzonych gdzieś w głębi duszy resztek optymistycznego, wiosennego nastawienia - spaliło je wszystkie na popiół, robiąc tym samym miejsce nowym pokładom pozytywnej energii, już od dawna gotowym do wykiełkowania. Wiosnę witam więc z uśmiechem, a nawet śmiechem. Myślę, że wy też :)
W każdym razie wolę się śmiać, niż jak wielu moich znajomych obgryzać paznokcie ze stresu przed egzaminem gimnazjalnym, który rozpocznie się za dwa dni. Wczoraj, pod wpływem rozmowy ze zestresowaną koleżanką stwierdziłam z dezaprobatą wobec samej siebie, że w ogóle się nie uczyłam. Ale czego tu się uczyć? To żaden konkurs, pytać mogą o wszystko, a na pewno coś zostało mi w głowie po tych  trzech latach nauki. Przynajmniej taką mam nadzieję. 



Ostatnio obwiniam się o wiele rzeczy. "Za mało się uczysz!", "za mało piszesz!", "za dużo siedzisz przy komputerze". Po chwili dochodzi: "jesteś za gruba!", "nie umiesz być cierpliwa!" i "do niczego nie przywiązujesz wagi!". A powinniśmy umieć wybaczać nie tylko innym, ale przede wszystkim samym sobie. Dlatego po spędzeniu ostatniego weekendu przed egzaminem na spacerach, uroczystościach i beztroskim obijaniu się ze znajomymi, zaczynam wierzyć, że to najlepsze, co mogłam zrobić. Wyczytałam niedawno, że większość z nas nie potrafi wygospodarować w życiu wolnego czasu, a jeśli już nam się to udaje, nie wiemy jak go wykorzystać, żeby faktycznie wypocząć. Tak więc z dumą stwierdzam, że czuję się wypoczęta. Jeszcze tylko trzeba się wyspać, wyprasować białą koszulę i znaleźć czarny długopis.

Tym, których egzamin mimo wszystko stresuje, polecam obejrzenie tego:

czwartek, 11 kwietnia 2013

Jezus Maria Pomocy!


Jestem pełna podziwu dla samej siebie, naprawdę. Chwilowo weszłam w posiadanie starego laptopa mamy, który działa w prędkością równą szybkości, z jaką mój dziadek przemieszcza się po kilkudaniowym obiedzie. A ja zdecydowanie nie należę do osób o niewyczerpanych pokładach cierpliwości.
 Po co mi ten laptop? Wzięłam go na wyjazd, by zmontować na nim krótki film, który będzie mi wkrótce potrzebny. Minęła godzina, zanim urządzenie pobrało wszystkie potrzebne do instalacji programu pliki, następnie przez kolejne pół godziny instalowało program, po czym obwieściło, że na dysku nie ma dość miejsca, by instalację zakończyć. Zaczęłam wiec przetrząsać wszystkie zakamarki pamięci laptopa i usuwać to, co tylko dało się usunąć (usunięcie jednego pliku = kilkanaście minut czekania). Z nadzieją na nowo rozpoczęłam instalację, by dowiedzieć się, że program i tak nie będzie działał, bo system jest dla niego za stary i za wolny.
Włączyłam sobie album Marii Peszek i jakoś powstrzymałam się przed wyrzuceniem laptopa przez okno. Przed oczami stanął mi obraz piosenkarki na ostatnim koncercie w Bydgoszczy. Koncert wypadł wspaniale, mimo że odbywał się w klubie, który uchodzi raczej za dyskotekę, niż miejsce gdzie można usłyszeć muzykę alternatywną. Trzeba przyznać, że na scenie Maria jest kompletnie szalona. Mnóstwo ludzi mówi, że za nią nie przepada, ale mnie jej muzyka odpowiada. Nie tylko ze względu na kontrowersyjne teksty, ale na całokształt. Gdy robię się nerwowa, wyrzuca za mnie moją złość.
Mam dość użerania się z nowoczesną technologią, mówię wam…


sobota, 30 marca 2013

Śnieg zamiast piasku, księżyc zamiast słońca


Wiosna i zima najwyraźniej zawarły potajemnie umowę, na mocach której pani w sukni przyozdobionej szronem i płatkami śniegu pozwoliła swojej jasnowłosej koleżance o różanych policzkach na przedwczesne igraszki ze słońcem, w zamian za co odebrała jej kilka tygodni przeznaczonego jej czasu.
Dzięki tejże umowie, gdy wczoraj w nocy wybrałam się na spacer po plaży, wpadłam w zaspę. Morze wyglądało niesamowicie – ciemnofioletowa tafla ginęła w mroku i mgle daleko od brzegu. Jej kontury rysowało jedynie słabe światło dochodzące od strony odległego o kilkaset metrów miasteczka. Pachniało wilgotnym piaskiem i morską wodą. Delikatny wiatr pieszczotliwie rozczochrał mi włosy. Woda cichutko pluskała w uformowanej niedawno zatoczce. Mój pies atakował ledwo widoczne fale, mama coś nuciła, a wujek dopalał papierosa. Było zimno, ale jakoś ciepło. Miło, ale jakoś strasznie.
Ruszyłam w głąb morza po kamienistej muldzie stanowiącej brzeg zatoczki. Mama prosiła, żebym nie szła za daleko, bo poślizgnę się i wpadnę do wody. Wróciłam głównie ze względu na psa, który postanowił nie odstępować mnie na krok, mimo że jego łapy zsuwały się z oblodzonych kamieni.



Wesołych Świąt ;)

poniedziałek, 18 marca 2013

A zaufanie?


Myślicie, że warto ufać?
Przesuwam w palcach srebrne serduszko zawieszone na łańcuszku na mojej szyi. Ten śliczny naszyjnik podarowała mi ponad rok temu moja przyjaciółka. Zawsze miałam poczucie, że nasza przyjaźń jest w jakiś sposób sprawiedliwa. Oczywiście udana przyjaźń niekoniecznie musi taka być, ale nasza jest. Ona ma długie piękne nogi, a ja długie piękne (nie chwaląc się) włosy. Ona ma dźwięczny głos, a ja umiem dobierać dla tego głosu słowa. Mamy radość, którą tylko sobie nawzajem możemy przywrócić. I mamy zaufanie.
Tak, moja przyjaciółka jest chyba jedyną na świecie osobą, której ufam niemalże bezgranicznie. Ufam jej, bo nie ma powodu, by mnie okłamywać. Nigdy też nie przyłapałam jej na robieniu tego. Wiem, że nie powie mi tego, czego nie powinna, nie chcąc wpędzać mnie w kłopoty. I wiem także, że i tak powie mi to wszystko, jeśli tylko poproszę. Dotrzymuje obietnic.



Mam pewność, że nie zdradzi nikomu moich sekretów. Dlatego, że i tak wielu z nich nie zapamięta.
Mam pewność, że nie powie mi nieprawdy w żywe oczy. Dlatego, że nie umie kłamać.



A teraz czas na pełną grozy i brutalności opowieść…
Znalazłam pierwszą w tym roku osę. Gdzie? Oczywiście w moim pokoju, gdzieżby indziej. Co gorsze, to nie była zwykła osa – mniejsza i ciemniejsza, niemalże czarna, spokojnie przechadzała się po narzucie leżącej na moim łóżku, beztrosko wymachując odwłokiem na prawo i lewo i rozprostowując skrzydła. Przerażona, rzecz jasna zwołałam do pokoju wszystkie obecne w domu osoby, po czym znajoma – pani Magda – położyła kres swawolom owada i wrzuciła go do worka z kartkami, który miał zostać wyniesiony do śmieci. Jednak ostateczny kres zadał osie mój pies, przyłapując ją na próbie ucieczki i na przemian łapiąc ją w pysk i wypluwając - do momentu, gdy zorientowaliśmy się, że tym, czym się bawi, jest właśnie osa – wtedy mu ją odebraliśmy. Rzecz jasna, martwą. 




piątek, 8 marca 2013

Zamieszkać blisko chmur i kwiatów


Mam takie małe, piękne marzenie – chcecie posłuchać?
Gdy będę już na tyle samodzielna, by nie mieszkać z rodzicami i wciąż na tyle niezależna, by nie mieszkać z nową rodziną, wprowadzę się, przynajmniej na jakiś czas, do pracowni plastycznej – takiej, jakie można znaleźć najczęściej na ostatnich piętrach wysokich, podstarzałych bloków. Podobną pracownię ma w Łodzi moja babcia-artystka i choć w niej nie mieszka, kiedyś spędzała tam dużo czasu.  

Takie pracownie to zazwyczaj pomieszczenia wysokie, z wielkimi oknami na całą ścianę. Pracownia mojej babci ma także pięterko, z którego widać główne pomieszczenie (to z oknami) przez coś w rodzaju balkonu. Mam nadzieję, że wiecie o co chodzi. Pomieszczenie pokryte jest grubą warstwą kurzu, pełne niepotrzebnych sprzętów, których mimo wszystko trudno się pozbyć (np. olbrzymie krosno albo secesyjna lampa oliwna) i zastawione setkami worków pełnych wełny, jednak mimo to (a może właśnie dlatego) ma w sobie coś, co sprawiło, że po prostu nie mogłam stamtąd wyjść. Spoglądałam przez pożółkłe szyby okien, przeglądałam stare obrazy, tkaniny, książki, które ktoś tam zostawił… Pracownie co jakiś czas zmieniają właścicieli i stają się prawdziwymi kopalniami skarbów, mówię wam!

Moich kwiatów byłoby jeszcze więcej!


Ten tydzień, jak dotąd, obfituje w niespodziewanie miłe wydarzenia. We wtorek spotkałam  tramwaju chłopaka, na oko dwudziestoletniego, który w ostatniej chwili przypomniał sobie, że powinien wysiąść i dzięki niemu sama wysiadłam na odpowiednim przystanku. Podziękowałam mu, porozmawialiśmy chwilę, życzyliśmy sobie miłego dnia i tym samym umililiśmy sobie popołudnie.
Później udało mi się nawiązać kontakt z pewnym wyjątkowo specyficznym osobnikiem, z którym chodzę do pracowni radiowo-telewizyjnej. Jego wielkie, przenikliwe oczy i dziwny sposób wysławiania się przez długi czas działały mi na nerwy, jednak teraz jakoś jestem w stanie je znosić. :D
Wczoraj natomiast, w czasie przyjemnego spaceru z moim border collie – Luną – spotkałam przesympatycznego pana z młodym chartem (!) – Larrym. Psiaki bawiły się w nieskończoność, a my jakoś znaleźliśmy tematy do rozmowy. Dzięki temu cieszyłam się ładną pogodą w towarzystwie. 

Chart Wipped - takiego właśnie psiaka spotkałam :)
Życzę nam wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet ;)
A, jeszcze jedno. Czy korzystacie z serwisu lubimyczytać.pl? Jeśli tak, to co o nim sądzicie? Czy bierzecie udział w konkursach lub piszecie recenzje? 

Zapraszam!!!

czwartek, 28 lutego 2013

Jak przekarmić żółwia?


Psuję sobie oczy – monitor stanowi jedyne źródło światła w pokoju. Ale nie zapalę światła. Ciemność stała się dla mnie ostatnio kojąca i inspirująca. Zaczęłam nawet pisać przy blasku świecy –zupełnie jakbym żyła w przedżarówkowej epoce!
Chciałabym pożyć choć chwilę w takiej epoce. Najlepszy byłby rzecz jasna romantyzm, choć średniowieczem też bym nie pogardziła. 

Co do przekarmienia - przez ostatnie dwa tygodnie 24h na dobę czuję się obżarta, wierzcie lub nie. I w dodatku nie całkiem z mojej winy! (tak, wiem, każda wymówka jest dobra…). Dwa dni wałęsania się po restauracjach i kawiarniach – powiedzmy, że uległam presji grupy. Wizyta u babci – to mówi samo za siebie, zwłaszcza, że babcia powitała nas ogromnym talerzem faworków. Z tatą  za moją namową zrobiliśmy ogromną lazanię, lecz (nie mam pojęcia dlaczego) wyszła nam potrawa o konsystencji gęstej zupy. Tata prosił, żebym go z tym nie zostawiała, więc… musiałam zjeść, rzecz jasna. Z kolei wcześniej mama przyjaciela przekarmiła mnie „tradycyjnymi polskimi potrawami”, ciastem i babeczkami z jabłkami, których początkowo absolutnie nie miałam zamiaru jeść. A, zapomniałabym o ogromnym naleśniku z krówką, herbatnikami, orzechami i czekoladą podczas ostatniej wizyty w Toruniu. Dodajmy do tego fakt, że jest zima, więc mój jakże troskliwy organizm postanawia nie ustawać w gromadzeniu „warstwy ocieplającej”.
Wyczuwam spisek, najwyraźniej ktoś tu chce zrobić ze mnie fokę. 


Ale ja się nie dam i pozostanę żółwiem!

Na szczęścia kochana mamusia dba o moją kondycję. W jaki sposób? Już wyjaśniam:
Otóż siedziałam sobie w najlepsze w wannie, gdy usłyszałam głośne, wyjątkowo natrętne wołanie z dołu:
"Juuuuuuulaaaaaa!" x10
Tak więc wyskoczyłam z wanny, porwałam ręcznik i w pośpiechu zbiegłam po schodach do salonu. Mama razem z moją młodszą siostrą leżały na kanapie pod kocem.
- Jesteś bardzo zajęta? - zapytała mama. 
No skoro już i tak wyszłam z wanny, to co za różnica, czy czuję się zajęta, czy też nie?
- Nie.
- Bo wiesz, my tu sobie leżymy, a piloty są na stole... Mogłabyś podać?
Co proszę?!
Podałam piloty, wróciłam do łazienki, a po chwili znów do moich uszu dobiegło:
"Juuuuuulaaaa"
Zbiegłam na dół.
- Możesz jeszcze przesunąć psa? Położył się przed dekoderem...

Ach, co do babeczek – były naprawdę przepyszne! Mam nawet przepis, ale zastanawiam się, czy jest sens je robić – po co zjadać coś, co ma w sobie 25% jabłka, skoro można mieć 100% jabłka w jabłku?

poniedziałek, 18 lutego 2013

7 rzeczy, o których sama nie zawsze wiedziałam :)

Długo mnie nie było. Cały poprzedni tydzień minął mi na uczeniu się, bieganiu w tę i z powrotem po mieście, tańczeniu, ćwiczeniu, sprawdzaniu tego i owego, wyjaśnianiu różnych spraw oraz pisaniu pewnej ważnej rzeczy dla pewnej jeszcze ważniejszej osoby. Ale oto jestem wolna i mogę wreszcie zdmuchnąć nieco kurzu z bloga (po takim dmuchnięciu nastąpi zapewne serio kichnięć, jako że jestem potworną alergiczką).
Versatile Blogger – to kolejna zabawa. Napisałabym o niej przy poprzedniej zabawie, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jestem nominowana, więc wyszło jak wyszło. Niemniej jednak ta wydaje się dość ciekawa :)

Nominowała mnie Kiwoszka.

Oto zasady:
·         podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu,
·         pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu,
·         ujawnić 7 faktów dotyczących samego siebie,
·         nominować 15 blogów, które twoim zdaniem na to zasługują,
·         poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów

Teraz czas wyjść ze skorupy i pokazać się światu…
1. Jestem uzależniona od jabłek. Jem jabłka po śniadaniu, obiedzie, kolacji, w domu, w drodze na autobus, u przyjaciółki. Gdy czuję się absolutnie przekarmiona, tak bardzo, że nie mam nawet siły wtaszczyć się po schodach na piętro, co robię? Sięgam po jabłko. I wiem, że po nim brzuch będzie bolał mnie jeszcze bardziej, że będę jęczała i marudziła, że jest mi niedobrze. Ale to nie ważne – przecież ono leży przede mną i aż prosi mnie o zjedzenie!



2. Od dziecka chciałam mieć charta. Nie pamiętam już dlaczego akurat ta rasa psów tak przykuła moją uwagę. Odkąd nasłuchałam się opowieści i naoglądałam zdjęć psa rasy collie, którego miała kiedyś moja babcia, przez długi czas uważałam, że to najpiękniejsze psy na świecie, ale i tak większą sympatią darzyłam charty. Ich powabność, lekkość ruchów, majestatyczność, wyższość – coś w nich jest, mówię wam!



3. Uwielbiam się nie ubierać. Choć może to zabrzmieć dziwnie, myślę, że niewiele jest rzeczy przyjemniejszych niż nieubieranie się, zwłaszcza po kąpieli. Mogłabym godzinami biegać po domu w ręczniku, mocząc podłogę pianą i wodą kapiącą  z włosów, rysując na kafelkach, panelach i dywanie nietrwałe, bo schnące ślady mojej obecności. Może (między innymi) dlatego tak dobrze czuję się w saunach, które odwiedzam, gdy tylko mam okazję – co jednych krępuje, innym dodaje śmiałości. Dlatego za jedyną cechę zimy, która naprawdę mi przeszkadza, uważam konieczność ubierania się zaraz po rozebraniu.
4. Panicznie boję się komarów. Udało mi się zasnąć w pokoju przy autostradzie, w samochodzie, samolocie, na przyjęciu gdzie głośno grała muzyka i przy irytującym tykaniu budzika mojej siostry, ale w pokoju, po którym lata komar – nie. Nie pomaga naciąganie kołdry na głowę. Nawet wtedy je słyszę (lub wydaje mi się, że słyszę). Zdarzało się, że zasypiałam dużo później, niż chciałam, bo nie obeszło się bez wypędzania, wywabiania, zabijania i polowania na wrogów. Nawe teraz czuję dreszcze na plecach na samą myśl o nich. Brrr…
5. Mam bzika na punkcie ładnej bielizny. O tej najmniej widocznej części garderoby myślę najczęściej. Zdarza się, że o doborze stroju na dany dzień myślę 3 minuty, a o tym, jaką założyć bieliznę 20 minut. W sklepie potrafię godzinami przebierać między koronkami, wstążkami, haftkami, różnymi wzorami i kolorami i wydać mnóstwo pieniędzy na coś, czego na pierwszy (i drugi także) rzut oka i tak nie widać. A cieszę się jak dziecko któremu dano kupon na wszystkie zabawki jakie pojawiają się w gwiazdkowych ofertach…
6. Uwielbiam buszować wśród wysokiej kukurydzy. Takie bieganie po nieskończonym, zielonym gąszczu to coś niesamowitego! A jak łatwo się zgubić! Gdy razem z kuzynem, którego odwiedzam na wsi, Przedzieramy się przez dwa razy wyższe od nas pędy, załamujemy do dołu liście na wysokości naszych ramion, dzięki czemu wiemy, którędy wrócić. Za dnia czujemy się jak w dżungli, a w nocy… jak w zaczarowanym lesie.

Oto ja w kukurydzy :)


7. Jestem żółwiem i mam kolegę, na którego wszyscy mówią „Skorupa”. Uroczo, czyż nie? :D

Nominuję:
AntisocialParanoic (o ile będzie Ci się chciało :)

środa, 6 lutego 2013

Love actually


Ostrzegam, rozpiera mnie miłość do całego świata. Tak, dobrze czytacie. Nie, niczego nie brałam – ale oglądałam film. A należę do osób wyjątkowo ulegających wpływom filmów – gdy oglądam horror zawsze ładuję się komuś do łóżka, bo nie chcę spać sama. Gdy oglądam ciężki dramat psychologiczny, przez kilka dni potrafię rozmyślać na temat problemów bohaterów i swoich i doszukiwać się rozwiązań oraz błędnych kół. Po obejrzeniu „Blues Brothers” przez całą następną dobę musiałam powstrzymywać się, by nie zacząć tańczyć jak oni.
Film „To właśnie miłość” („Love actually”) ładuje do pełna mój akumulator pozytywnego myślenia o sobie i o wszystkich ludziach. Tym z was, którzy nie trawią komedii romantycznych może to się wydać absurdalne, ale coś wam powiem – ja też ich nie trawię! Z reguły ekrany, na których wyświetlane są takie filmy, omijam szerokim łukiem – po prostu do mnie nie trafiają. Jest tylko ten jeden, jedyny film, który mogłabym oglądać nieskończenie wiele razy, z każdą z osób które kocham!



Dla tych, którzy filmu jeszcze nie widzieli – jest to opowieść wielowątkowa, przedstawiająca dziesięć historii miłosnych. Bohaterowie są od siebie tak różni, że każda z historii jest niepowtarzalna. Łączy ich tylko to, że wszyscy chcą kochać, ale nie wiedzą, jak się do tego zabrać. Standardowy problem w komediach romantycznych, czyż nie? No więc dlaczego ta jest taka wyjątkowa?



Nie wiem! Ale porusza mnie do głębi. Każda scena sprawia, że cieszę się jak głupi do sera. Może dlatego, że bohaterowie zachowują się inaczej, niż moglibyśmy się spodziewać – gwiazdor rock-and-rolla jest gejem, premierowi Wielkiej Brytanii brakuje odwagi, dziesięcioletni chłopiec poświęca się dla ukochanej, a aktorzy porno okazują się bardzo nieśmiali. Może i film jest naiwny – ale za to jak słodko naiwny!
Od dwóch dni jestem chora i nie wychodzę z domu. Wyobraźcie sobie, jak się cieszyłam, gdy po obejrzeniu filmu otrzymałam wczoraj serię telefonów i smsów z pytaniami jak się czuję i kiedy wrócę do szkoły. Koleżanka wyznała mi, że beze mnie jest mniej wesoło niż zwykle, bo ja zawsze się uśmiecham. Kolega zażartował, że mam wracać, bo teraz nie ma komu podawać płaszcza w szatni. I jak tu nie wierzyć, że miłość jest wszędzie? Hah!



poniedziałek, 4 lutego 2013

Liebster Blog Award

Czas zmierzyć się z pytania Liebster Blog Award od Królik. Znów odpowiadam z opóźnieniem, wiem, ale jeszcze raz dzięki za nominację!



1. Dlaczego nie lubisz danej pory roku(tej której nie znosisz)? 

Nie nie znoszę żadnej :) Ale najmniejszą sympatią darzę jesień.

2. Co najbardziej lubisz w swojej ulubionej porze roku?

W wiośnie uwielbiam to, że kwitnie bez.

3. Co uważasz na temat zimy?
Że to mistrzyni iluzji – sprawia, że cały świat wydaje się taki bialutki i czysty, a gdy tylko odejdzie, zostawia wszystko w jeszcze gorszym stanie, niż zastała.

4. Czy lubisz robić zdjęcia? I jakie one są: zwykłe, artystyczne?

Najczęściej robię zdjęcia po to, by uchwycić jakiś moment, chwilę. Często zdarza się to zupełnie przypadkowo i chyba mam do tego szczęście. Mój dysk aż pęka w szwach od kompromitujących zdjęć moich znajomych – idealne narzędzie do szantażu!

5. Gdzie najwięcej spędzasz czasu w wirtualnym świecie?
Na stronach z muzyką i filmami, na allegro, na blogach i facebooku (niestety).

6. Czy grasz w jakieś gry?
Nie, raczej nie. Lubię głupie gry w które gra się z przyjaciółmi gdy wszystkim zaczyna lekko odbijać. :)

7. Jakiego typu książki czytasz i czy w ogóle czytasz? Dlaczego?

Czytam książki psychologiczne oraz wszystko, co napisze Andrzej Sapkowski .

8. Jakie programy oglądasz w telewizji?

Oglądam tylko filmy i niektóre seriale, nie licząc dni, kiedy jestem chora – wówczas robie sobie maraton TVN Style i Zone Romantica :D

9. Co znaczy dla ciebie wyobraźnia?

Tyle, co rzeczywistość.

10. Jak wyobrażasz sobie podróż marzeń (chodzi mi o samą podróż, nie cel podróży)?
Byłaby to podróż autostopem z jedną bliską osobą lub z grupą przyjaciół. Celem musiałby być jakiś ciekawy kraj. Propozycje? :)

11. Co uważasz na temat mojego bloga? :) 
Bardzo lubię go czytać. Gdybym nie lubiła, nie zaglądałabym.


wtorek, 22 stycznia 2013

Mieszkam w ogrodzie



„Pamiętajcie o ogrodach, przecież stamtąd przyszliście…”

Znacie tę piosenkę? Nie pamiętam, kto jest jej autorem. Śpiewałam ją dawno temu wraz z całą klasą na lekcjach muzyki. Zapamiętałam cały jej refren. Przez lata mimo woli przewijała się przez moje myśli. Często przypominałam sobie o niej zupełnie niespodziewanie. Snuła się za mną jak cień.
Tym razem przypomniałam sobie o niej podczas rozmyślań o ogrodzie. Każdy z nas ma przecież swój ogród. Albo plac. Budynek. Pałac. Wieżę. Chatę. Miejsce, w którym się znajdujecie i które jednocześnie jest Wami. Miejsce, które dla każdego wygląda trochę inaczej.



Jestem prawie pewna, że w moim przypadku jest to ogród. Otoczony murem z czerwonej cegły. Mur sprawia wrażenie potężnego i niemożliwego do przebycia, ale to tylko pozory, które tworzy gęsto obrastający go bluszcz. Mimo to mile widziane jest, gdy potencjalny odwiedzający pofatyguje się i poszuka furtki, zapyta o klucz, nie będzie próbował wleźć do niego za wszelką cenę nieproszony, przesadzać kwiaty, przycinać trawę, pryskać drzewa środkami chemicznymi.  Niektórzy nie potrzebują nawet klucza – zostawiam im furtkę otwartą, muszą jedynie odnaleźć ją wśród liści, gałęzi i pnączy i nacisnąć klamkę.
Pisanie stanowi taką furtkę. Albo dziurę w murze.
Każdy, kto wejdzie do ogrodu, zostawi w nim jakieś ślady swojej obecności. I w tym tkwi problem – kogo wpuścić, a kogo nie? Czyje ślady będą dla ogrodu ozdobą i okazją do wspominania, a które będę się starała (zapewne nieskutecznie) zatrzeć? Mogę tylko próbować przewidzieć.



W ogrodzie jest kolejny mur i kolejny ogród. Ten drugi mur jest jednak znacznie grubszy i wyższy. Tego muru nie da się przeskoczyć ani przejść. Ten fragment ogrodu jest najcenniejszy. Dlatego boję się kogokolwiek tam wpuszczać – nie chcę zostać okradziona. Nie chcę, by go zniszczono.
Nie, nie znaczy to, że jestem zamknięta na świat i unikam kontaktów! Rzecz w tym, że różni ludzie wiedzą o mnie różne rzeczy. A gdyby to wszystko zebrać i wrzucić do jednego kotła, to wyszedłby wyjątkowo niestrawny bigos, obawiam się. Dlatego kocioł z tą mieszanką także trzymam za grubym murem. Może gdybym kogoś tam wpuściła, dodałby odpowiednich przypraw, poświęciłby potrawie nieco uwagi i wszystko poprawił. Albo jeszcze bardziej namieszał. Albo po prostu wystraszyłby się tego, co zobaczy.
Z ogrodu przeszłam do kuchni, więc chyba pora coś zjeść. Koniec tych dygresji i metafor. Żegnam, zostawiając Wam kolejną otwartą furtkę :)


wtorek, 15 stycznia 2013

Miejsca niepozorne




                Ostatnio zaczęłam poświęcać więcej uwagi miejscom niepozornym. Zauważyłam, że do kilku takich miejsc jestem przywiązana.
                Do miejsc niepozornych łatwiej jest się przywiązać – ponieważ same w sobie nie są atrakcją, naszą uwagę przykuwa historia, która się z nimi wiąże, ludzie, którzy w nim przebywają. I dlatego staje się ono żywe. I chce się do niego wracać. Ale doświadczają tego tylko ci, którzy potrafią patrzeć przez jego niepozorność.
                Opowiem Wam o jednym z takich miejsc, choć jestem pewna, że każdy mógłby przytoczyć tu własną historię.
                W nie najpiękniejszej części mojego miasta, obok wyjątkowo smętnie wyglądającego boiska z bieżnią stoi niewielki budynek. Jest tak mały i tak obskurny, że przez długi czas myślałam, że do niczego nie służy. Nie zauważałam, że popołudniami świeci się w nim światło, że poruszają się jakieś cienie, że za oknem widnieje coś kolorowego. Nie zauważałam nawet samego budynku, w mojej pamięci utrwaliła się jedynie informacja o tym, że istnieje. Do czasu.
                Dziś, gdy zasiadałam za sztalugą, czułam, jakby ktoś podstawił mi pod nos kubeł zimnej wody w wyjątkowo upalny dzień. Wyjęłam dużą, białą kartkę. Miałam ochotę na pracę na dużym formacie.
- Co tam nabazgrałaś? – zapytała żartobliwie koleżanka, wchodząc do pracowni.
- Nic. Jeszcze nie zdążyłam niczego zepsuć – uśmiecham się.
                Dziewczyna spogląda na kartkę, unosi kciuk do góry.
Zima według A. Muchy
- No, jest dobrze. Oby tak dalej – szczerzy się do mnie.
                Nie zaczynam pracy od kilku niewinnych pociągnięć pędzla, choćby dla wypróbowania, czy odcień na pewno będzie pasował. O nie, nie tym razem. Tym razem pozwalam, by pędzel ledwo trzymał się mojej dłoni, by tańczył po bieli beztrosko, zwinnie, z wprawą. Zupełnie jak palce mojego przyjaciela na klawiszach pianina. Tak jak one wygrywały melodię, której mogłabym słuchać w nieskończoność, tak mój pędzel ciągnął po kartce nieprzerwaną linię. Tworzył historię. Zmieniał kąt, zwalniał, zatrzymywał się, a potem rozpoczynał kolejną serię szybkich pociągnięć.
                Tworząc, wpatrywałam się w to, co już stworzyłam. Pozwoliłam, by uleciały ze mnie wszystkie towarzyszące mi przez ostatni miesiąc obawy, lęki, wahania, poczucie niezdecydowania. I osamotnienia. Nie byłam przecież sama. Byłam ze sobą. I czułam się niezwykle, lub, jak ostatnio zwykłam mawiać, magicznie. :)

Czekam na koncert SOADu. Czekam z niecierpliwością. Odliczam dni!


System Of A Down - ATWA
Faith No More - Rv (lub, jak mawia mój kolega - "Wampirzy Walczyk")
                

sobota, 5 stycznia 2013

Przez Księżyc do Słońca


                
Idę wąską ścieżką wzdłuż ściany lasu, tuż za linią zabudowań, wśród których znajduje się także mój dom. Chłodne, styczniowe powietrze mrozi mi uszy i nos. No tak, znów zapomniałam czapki! Pies biega wokół mnie jak szalony, biała końcówka jego ogona jest ledwie dostrzegalna w półmroku.
                Ścieżkę wybrałam automatycznie, od domu zawsze idę w tę samą stronę. Unoszę głowę wyżej, spoglądam daleko przed siebie…
                I widzę księżyc. Nie jest to jednak codzienny widok – blask świetlistego owalu łagodnie przebijał się zza zasłony postrzępionych chmur. Przypominał zawieszoną w powietrzu błyskawicę albo wyjątkowo bladą twarz panny młodej nakrytą delikatnym welonem. Tajemniczy i pociągający, aż trudno było mi zatrzymać się i nie iść w jego stronę. Możecie zarzucić mi bezsensowne podniecanie się byle księżycem, ale to był urzekający widok, uwierzcie!
                Szłam dalej przez siebie, zadowolona z tego, że zapowiada się zimna, ale za to piękna noc. Po kilku minutach coś mnie tknęło by obejrzeć się za siebie. Zorientowałam się, że odkąd wyszłam z domu, cały czas parzę tylko w jedną stronę. Obróciłam się więc by obrzucić krótkim spojrzeniem krzaki i ścieżkę, które zostawiałam za sobą.
                I zobaczyłam słońce, a właściwie jego pozostałości – porozrzucane po niebie promienie, układające się w fantazyjne, żółto-niebiesko-zielone wzory, na których tle majaczyły smukłe i wyniosłe sylwetki drzew. To nie był ciepły, pomarańczowy zachód słońca, jaki zwykle widuje się na zdjęciach i pocztówkach. Ten zachód był zimny. A może tylko taki się wydawał przez to chłodne powietrze? Zaczęłam się zastanawiać, jak niebo wyglądało z tej strony przed dwiema minutami, przed minutą… Dzień dobiegał końca, a ja, zamiast spróbować go gonić i choć odrobinę dłużej cieszyć się jego urokami, dobrowolnie skierowałam się w stronę nocy. Księżyc wygrał ze słońcem. Czy powinnam żałować?
            Miłego wieczoru, kochani!

'Nie biegnij za szybko przez życie, bo najlepsze rzeczy zdarzają się nam wtedy, gdy najmniej się ich spodziewamy. A gdy serce twe przytłoczy myśl, że żyć nie warto, z łez ocieraj cudze oczy, chociaż Twoich nie otarto.'


A, zapomniałabym - znalazłam wreszcie kogoś, z kim mogę pisać listy! ^^