niedziela, 21 kwietnia 2013

"Lepszy rozum bez nauki..."

Słońce rozpaliło we mnie małe ognisko, roztopiło resztki zimowego chłodu w moich myślach. Postanowiło nie podgrzewać zgromadzonych gdzieś w głębi duszy resztek optymistycznego, wiosennego nastawienia - spaliło je wszystkie na popiół, robiąc tym samym miejsce nowym pokładom pozytywnej energii, już od dawna gotowym do wykiełkowania. Wiosnę witam więc z uśmiechem, a nawet śmiechem. Myślę, że wy też :)
W każdym razie wolę się śmiać, niż jak wielu moich znajomych obgryzać paznokcie ze stresu przed egzaminem gimnazjalnym, który rozpocznie się za dwa dni. Wczoraj, pod wpływem rozmowy ze zestresowaną koleżanką stwierdziłam z dezaprobatą wobec samej siebie, że w ogóle się nie uczyłam. Ale czego tu się uczyć? To żaden konkurs, pytać mogą o wszystko, a na pewno coś zostało mi w głowie po tych  trzech latach nauki. Przynajmniej taką mam nadzieję. 



Ostatnio obwiniam się o wiele rzeczy. "Za mało się uczysz!", "za mało piszesz!", "za dużo siedzisz przy komputerze". Po chwili dochodzi: "jesteś za gruba!", "nie umiesz być cierpliwa!" i "do niczego nie przywiązujesz wagi!". A powinniśmy umieć wybaczać nie tylko innym, ale przede wszystkim samym sobie. Dlatego po spędzeniu ostatniego weekendu przed egzaminem na spacerach, uroczystościach i beztroskim obijaniu się ze znajomymi, zaczynam wierzyć, że to najlepsze, co mogłam zrobić. Wyczytałam niedawno, że większość z nas nie potrafi wygospodarować w życiu wolnego czasu, a jeśli już nam się to udaje, nie wiemy jak go wykorzystać, żeby faktycznie wypocząć. Tak więc z dumą stwierdzam, że czuję się wypoczęta. Jeszcze tylko trzeba się wyspać, wyprasować białą koszulę i znaleźć czarny długopis.

Tym, których egzamin mimo wszystko stresuje, polecam obejrzenie tego:

czwartek, 11 kwietnia 2013

Jezus Maria Pomocy!


Jestem pełna podziwu dla samej siebie, naprawdę. Chwilowo weszłam w posiadanie starego laptopa mamy, który działa w prędkością równą szybkości, z jaką mój dziadek przemieszcza się po kilkudaniowym obiedzie. A ja zdecydowanie nie należę do osób o niewyczerpanych pokładach cierpliwości.
 Po co mi ten laptop? Wzięłam go na wyjazd, by zmontować na nim krótki film, który będzie mi wkrótce potrzebny. Minęła godzina, zanim urządzenie pobrało wszystkie potrzebne do instalacji programu pliki, następnie przez kolejne pół godziny instalowało program, po czym obwieściło, że na dysku nie ma dość miejsca, by instalację zakończyć. Zaczęłam wiec przetrząsać wszystkie zakamarki pamięci laptopa i usuwać to, co tylko dało się usunąć (usunięcie jednego pliku = kilkanaście minut czekania). Z nadzieją na nowo rozpoczęłam instalację, by dowiedzieć się, że program i tak nie będzie działał, bo system jest dla niego za stary i za wolny.
Włączyłam sobie album Marii Peszek i jakoś powstrzymałam się przed wyrzuceniem laptopa przez okno. Przed oczami stanął mi obraz piosenkarki na ostatnim koncercie w Bydgoszczy. Koncert wypadł wspaniale, mimo że odbywał się w klubie, który uchodzi raczej za dyskotekę, niż miejsce gdzie można usłyszeć muzykę alternatywną. Trzeba przyznać, że na scenie Maria jest kompletnie szalona. Mnóstwo ludzi mówi, że za nią nie przepada, ale mnie jej muzyka odpowiada. Nie tylko ze względu na kontrowersyjne teksty, ale na całokształt. Gdy robię się nerwowa, wyrzuca za mnie moją złość.
Mam dość użerania się z nowoczesną technologią, mówię wam…