sobota, 30 marca 2013

Śnieg zamiast piasku, księżyc zamiast słońca


Wiosna i zima najwyraźniej zawarły potajemnie umowę, na mocach której pani w sukni przyozdobionej szronem i płatkami śniegu pozwoliła swojej jasnowłosej koleżance o różanych policzkach na przedwczesne igraszki ze słońcem, w zamian za co odebrała jej kilka tygodni przeznaczonego jej czasu.
Dzięki tejże umowie, gdy wczoraj w nocy wybrałam się na spacer po plaży, wpadłam w zaspę. Morze wyglądało niesamowicie – ciemnofioletowa tafla ginęła w mroku i mgle daleko od brzegu. Jej kontury rysowało jedynie słabe światło dochodzące od strony odległego o kilkaset metrów miasteczka. Pachniało wilgotnym piaskiem i morską wodą. Delikatny wiatr pieszczotliwie rozczochrał mi włosy. Woda cichutko pluskała w uformowanej niedawno zatoczce. Mój pies atakował ledwo widoczne fale, mama coś nuciła, a wujek dopalał papierosa. Było zimno, ale jakoś ciepło. Miło, ale jakoś strasznie.
Ruszyłam w głąb morza po kamienistej muldzie stanowiącej brzeg zatoczki. Mama prosiła, żebym nie szła za daleko, bo poślizgnę się i wpadnę do wody. Wróciłam głównie ze względu na psa, który postanowił nie odstępować mnie na krok, mimo że jego łapy zsuwały się z oblodzonych kamieni.



Wesołych Świąt ;)

poniedziałek, 18 marca 2013

A zaufanie?


Myślicie, że warto ufać?
Przesuwam w palcach srebrne serduszko zawieszone na łańcuszku na mojej szyi. Ten śliczny naszyjnik podarowała mi ponad rok temu moja przyjaciółka. Zawsze miałam poczucie, że nasza przyjaźń jest w jakiś sposób sprawiedliwa. Oczywiście udana przyjaźń niekoniecznie musi taka być, ale nasza jest. Ona ma długie piękne nogi, a ja długie piękne (nie chwaląc się) włosy. Ona ma dźwięczny głos, a ja umiem dobierać dla tego głosu słowa. Mamy radość, którą tylko sobie nawzajem możemy przywrócić. I mamy zaufanie.
Tak, moja przyjaciółka jest chyba jedyną na świecie osobą, której ufam niemalże bezgranicznie. Ufam jej, bo nie ma powodu, by mnie okłamywać. Nigdy też nie przyłapałam jej na robieniu tego. Wiem, że nie powie mi tego, czego nie powinna, nie chcąc wpędzać mnie w kłopoty. I wiem także, że i tak powie mi to wszystko, jeśli tylko poproszę. Dotrzymuje obietnic.



Mam pewność, że nie zdradzi nikomu moich sekretów. Dlatego, że i tak wielu z nich nie zapamięta.
Mam pewność, że nie powie mi nieprawdy w żywe oczy. Dlatego, że nie umie kłamać.



A teraz czas na pełną grozy i brutalności opowieść…
Znalazłam pierwszą w tym roku osę. Gdzie? Oczywiście w moim pokoju, gdzieżby indziej. Co gorsze, to nie była zwykła osa – mniejsza i ciemniejsza, niemalże czarna, spokojnie przechadzała się po narzucie leżącej na moim łóżku, beztrosko wymachując odwłokiem na prawo i lewo i rozprostowując skrzydła. Przerażona, rzecz jasna zwołałam do pokoju wszystkie obecne w domu osoby, po czym znajoma – pani Magda – położyła kres swawolom owada i wrzuciła go do worka z kartkami, który miał zostać wyniesiony do śmieci. Jednak ostateczny kres zadał osie mój pies, przyłapując ją na próbie ucieczki i na przemian łapiąc ją w pysk i wypluwając - do momentu, gdy zorientowaliśmy się, że tym, czym się bawi, jest właśnie osa – wtedy mu ją odebraliśmy. Rzecz jasna, martwą. 




piątek, 8 marca 2013

Zamieszkać blisko chmur i kwiatów


Mam takie małe, piękne marzenie – chcecie posłuchać?
Gdy będę już na tyle samodzielna, by nie mieszkać z rodzicami i wciąż na tyle niezależna, by nie mieszkać z nową rodziną, wprowadzę się, przynajmniej na jakiś czas, do pracowni plastycznej – takiej, jakie można znaleźć najczęściej na ostatnich piętrach wysokich, podstarzałych bloków. Podobną pracownię ma w Łodzi moja babcia-artystka i choć w niej nie mieszka, kiedyś spędzała tam dużo czasu.  

Takie pracownie to zazwyczaj pomieszczenia wysokie, z wielkimi oknami na całą ścianę. Pracownia mojej babci ma także pięterko, z którego widać główne pomieszczenie (to z oknami) przez coś w rodzaju balkonu. Mam nadzieję, że wiecie o co chodzi. Pomieszczenie pokryte jest grubą warstwą kurzu, pełne niepotrzebnych sprzętów, których mimo wszystko trudno się pozbyć (np. olbrzymie krosno albo secesyjna lampa oliwna) i zastawione setkami worków pełnych wełny, jednak mimo to (a może właśnie dlatego) ma w sobie coś, co sprawiło, że po prostu nie mogłam stamtąd wyjść. Spoglądałam przez pożółkłe szyby okien, przeglądałam stare obrazy, tkaniny, książki, które ktoś tam zostawił… Pracownie co jakiś czas zmieniają właścicieli i stają się prawdziwymi kopalniami skarbów, mówię wam!

Moich kwiatów byłoby jeszcze więcej!


Ten tydzień, jak dotąd, obfituje w niespodziewanie miłe wydarzenia. We wtorek spotkałam  tramwaju chłopaka, na oko dwudziestoletniego, który w ostatniej chwili przypomniał sobie, że powinien wysiąść i dzięki niemu sama wysiadłam na odpowiednim przystanku. Podziękowałam mu, porozmawialiśmy chwilę, życzyliśmy sobie miłego dnia i tym samym umililiśmy sobie popołudnie.
Później udało mi się nawiązać kontakt z pewnym wyjątkowo specyficznym osobnikiem, z którym chodzę do pracowni radiowo-telewizyjnej. Jego wielkie, przenikliwe oczy i dziwny sposób wysławiania się przez długi czas działały mi na nerwy, jednak teraz jakoś jestem w stanie je znosić. :D
Wczoraj natomiast, w czasie przyjemnego spaceru z moim border collie – Luną – spotkałam przesympatycznego pana z młodym chartem (!) – Larrym. Psiaki bawiły się w nieskończoność, a my jakoś znaleźliśmy tematy do rozmowy. Dzięki temu cieszyłam się ładną pogodą w towarzystwie. 

Chart Wipped - takiego właśnie psiaka spotkałam :)
Życzę nam wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet ;)
A, jeszcze jedno. Czy korzystacie z serwisu lubimyczytać.pl? Jeśli tak, to co o nim sądzicie? Czy bierzecie udział w konkursach lub piszecie recenzje? 

Zapraszam!!!