środa, 19 grudnia 2012

Przesypiam czas


                
Szkoda, że słowa nie cisną się na usta z taka łatwością, jak wypływają spod sunącego miękko po kartce pióra. Albo jak spod palców, bębniących nierytmicznie w klawiaturę. Może dlatego tak popularne są rozmowy na czacie.
                Naszła mnie ochota, aby napisać do kogoś list. Muszę tylko zdecydować, do kogo mam go napisać. Jak już wybiorę osobę, treść zapewne sama się nasunie. Otrzymywanie wiadomości za pośrednictwem koperty i listonosza jest ekscytujące. Gdy drżącymi rękami rozkładam kartkę papieru, na której znajdują się skrupulatnie lub zamaszyście wyrysowane litery, czuję się niemalże podniecona. Dotykam wypisanych słów, wiem, że są wśród nich myśli, jakie błądziły na krawędzi świadomości osoby piszącej ten list. Wiem, że te myśli mogły mnie dotyczyć. Musiały mnie dotyczyć. Zapach wysuniętej z koperty kartki zawiera wspomnienie domu, skrzynki na listy, torby listonosza… I jest w nim coś jeszcze, coś charakterystycznego, może przypadkowego.
              


                Już druga połowa grudnia, parę dni i Sylwester… Myśleliście o minionym roku? Rozpamiętywaliście go? Zastanawialiście się, czy przyniósł jakąś zmianę, czy upłynął niczym rzadki miód z łyżki? Sama jeszcze nie pogrążyłam się w rozmyślaniach i nie wiem, czy mam zamiar to robić. Czas to wszakże w aspekcie filozoficznym jedynie wytwór naszego umysłu. Co z tego, że trwanie materii potwierdza jego istnienie? Może to on ratuje nas przed pogrążeniem się w chaosie, a może gdyby go nie było, nareszcie zapanowałby spokój.
                Zbawieniem, a zarazem przekleństwem czasu jest to, że ucieka jak piasek przez palce i dopiero po pewnym czasie zauważamy, że przesialiśmy już całe metry plaży. Z całego naszego życia zapamiętujemy tylko chwile, urywki. I tylko od nas zależy, na jak długo je zapamiętamy.
                Dla mnie ten rok był trochę taki, jakbym śniła. Na przemian zasypiałam i budziłam się w zupełnie innej bajce, a ciągła zmiana rzeczywistości zaczęła stawać się jedynym stałym elementem kompozycji stworzonej z 12 miesięcy i 4 pór roku. Jedne z tych snów były świadome, na inne nie miałam wpływu.
                Swoją drogą, czy pamiętacie jakiś swój świadomy sen? Podobno każdy z nas śni taki sen przynajmniej dwa razy w życiu. Świat ludzkiej podświadomości zawsze mnie fascynował, lubię zgłębiać go w wolnych chwilach, spisywać sny i zastanawiać się nad nimi. Dopasowuję szczegóły ze snu do prawdziwych zdarzeń, tworząc niezwykłą mozaikę, którą sama mogę potem podziwiać. Czy to możliwe, by jedni z nas mieli z ciekawsze sny od innych? Czy w ten sposób może przejawiać się nasza kreatywność lub niezwykłość? 




poniedziałek, 3 grudnia 2012

Ewolucja pachnąca mokrą sierścią uciekającego królika




Iście porąbany tytuł, wiem. Zaraz spieszę z wyjaśnieniami, a będą one ułożone zgodnie z tytułem i po kolei. I wszystko stanie się przejrzyste. A przynajmniej mnie marzy się, aby takie było.
Wszystko to tyczy się minionego tygodnia, z którego wspomnienia prześladuję mnie całymi dniami, a w nocy dbają o to, bym przypadkiem nie śniła o czymś niezgodnym z ich treścią. No, temat ewolucji może aż tak mnie nie prześladuje. Zaczęłam się nad nim zastanawiać podczas cotygodniowej lekcji angielskiego z moim przemiłym nauczycielem, który zawsze pyta mnie, czy napiję się kawy lub herbaty. I jakoś tak wyszło, że poprzez szeroko rozumiane dygresje i wzajemne przypominanie sobie o czymś, doszliśmy do tematu ewolucji. Czy wierzycie w ewolucję? Wierzycie, że wszyscy wywodzimy się z sympatycznych glutów pływających bezmyślnie w oceanie, którym pewnego dnia wyrosły oczka i nóżki?



Uciekający królik to w zasadzie główna przyczyna tego, dlaczego siedzę teraz przy komputerze i wystukuję palcami o klawiaturę nieregularny rytm. Chyba powinnam dedykować ten wpis PurpuraChica i Antisocial, u których przeczytałam wiele przesyconych dylematami i uczuciami wpisów i zastanawiałam się, kiedy i mnie dopadnie..
Doigrałam się, dostałam za swoje i jestem teraz zmuszona napisać o czymś, o czym podczas zakładania tego bloga obiecałam sobie nie pisać.
Otóż stałam się poniekąd uciekającym królikiem. Królikiem z mokrą sierścią, bo w moim mieście ciągle pada, a ja korzystam z okazji i moknę. Właściwie to nie stałam się tym królikiem  z dnia na dzień. Jestem nim odkąd tylko pamiętam.
Może ten królik nie jest dobrym porównaniem. Może lepszym byłby słowik, który urzeka szerokie grono słuchaczy pięknym śpiewem. Chce tylko dać im tę radość ze słuchania pieśni, chce ujrzeć błysk nadziei na twarzach słuchaczy. Gdy zauważa jednak, że słuchacze są coraz śmielsi i podchodzą coraz bliżej, odlatuje, nikomu nie pozwalając się dotknąć. Fruwa z gałęzi na murek, z murka na balkon, z balkonu na szczyt stojącego na środku placu pomnika… A oczarowani słuchacze, jak zahipnotyzowani, bezmyślnie podążają za ptakiem, by tylko raz jeszcze usłyszeć jego głos.
Ale słowik, gdy widzi, jak im zależy, zaczyna mieć ich wszystkich gdzieś. Odpycha ich od siebie i znajduje innych słuchaczy, z którymi postępuje dokładnie tak samo. I choć wie, jak to się skończy, nie potrafi się powstrzymać – tak ogromną satysfakcję daje mu patrzenie w oczy słuchaczy, gdy śpiewa. Czyli, krótko mówiąc, zachowuje się jak zimny drań.
Cóż, chyba nie zasłużyłam na tak ładne porównanie jak słowik. Chyba bardziej przypominam o taką rybę:



Zwabia rybki przyjemnym światełkiem, a potem pożera je bez zastanowienia. Brawo, dziewczyno…
Dlaczego tak jest? Czy tylko ja tak wciąż robię? Powiedzcie, proszę, że nie.
Znów stanęłam przed wyborem, przed którym staję zawsze wtedy, gdy światełko przestaje świecić – pożreć delikwentów, pozostawić ich w ciemności, czy może wypłynąć z nimi w miejsce pełne światła, którym będziemy mogli cieszyć się razem? Z tej trzeciej opcji chyba jeszcze nigdy nie skorzystałam (mam tendencję do przesadzania z metaforą gdy mnie ponosi, wybaczcie).
Ale czemu by nie skorzystać? Rzekome zakochanie potrafi przyjść z naprawdę nieoczekiwanej strony, choć nie wiem, czy nie powinnam mimo wszystko tego zignorować. Może jestem za ostrożna, ale wcześniej, gdy byłam odważna i głupia, wcale nie wychodziło mi to na lepsze. 
Swoją drogą, co ma dla Was największe znaczenie gdy poznajecie chłopaka/mężczyznę? Co sprawia, że zaczynacie wiercić mu oczyma dziurę w duszy, że odwracacie głowę na każde jego słowo? Nie wiem, czy każdy tak ma, ale w moim przypadku kolosalną rolę odgrywa dotyk – chociażby na dłoni, na talii. Wystarczy że czyjś dotyk jest dla mnie przyjemny, bezpieczny, prowadzi mnie. Wówczas wspominam go wciąż i wciąż i szukam okazji by ponownie go doświadczyć.