środa, 19 grudnia 2012

Przesypiam czas


                
Szkoda, że słowa nie cisną się na usta z taka łatwością, jak wypływają spod sunącego miękko po kartce pióra. Albo jak spod palców, bębniących nierytmicznie w klawiaturę. Może dlatego tak popularne są rozmowy na czacie.
                Naszła mnie ochota, aby napisać do kogoś list. Muszę tylko zdecydować, do kogo mam go napisać. Jak już wybiorę osobę, treść zapewne sama się nasunie. Otrzymywanie wiadomości za pośrednictwem koperty i listonosza jest ekscytujące. Gdy drżącymi rękami rozkładam kartkę papieru, na której znajdują się skrupulatnie lub zamaszyście wyrysowane litery, czuję się niemalże podniecona. Dotykam wypisanych słów, wiem, że są wśród nich myśli, jakie błądziły na krawędzi świadomości osoby piszącej ten list. Wiem, że te myśli mogły mnie dotyczyć. Musiały mnie dotyczyć. Zapach wysuniętej z koperty kartki zawiera wspomnienie domu, skrzynki na listy, torby listonosza… I jest w nim coś jeszcze, coś charakterystycznego, może przypadkowego.
              


                Już druga połowa grudnia, parę dni i Sylwester… Myśleliście o minionym roku? Rozpamiętywaliście go? Zastanawialiście się, czy przyniósł jakąś zmianę, czy upłynął niczym rzadki miód z łyżki? Sama jeszcze nie pogrążyłam się w rozmyślaniach i nie wiem, czy mam zamiar to robić. Czas to wszakże w aspekcie filozoficznym jedynie wytwór naszego umysłu. Co z tego, że trwanie materii potwierdza jego istnienie? Może to on ratuje nas przed pogrążeniem się w chaosie, a może gdyby go nie było, nareszcie zapanowałby spokój.
                Zbawieniem, a zarazem przekleństwem czasu jest to, że ucieka jak piasek przez palce i dopiero po pewnym czasie zauważamy, że przesialiśmy już całe metry plaży. Z całego naszego życia zapamiętujemy tylko chwile, urywki. I tylko od nas zależy, na jak długo je zapamiętamy.
                Dla mnie ten rok był trochę taki, jakbym śniła. Na przemian zasypiałam i budziłam się w zupełnie innej bajce, a ciągła zmiana rzeczywistości zaczęła stawać się jedynym stałym elementem kompozycji stworzonej z 12 miesięcy i 4 pór roku. Jedne z tych snów były świadome, na inne nie miałam wpływu.
                Swoją drogą, czy pamiętacie jakiś swój świadomy sen? Podobno każdy z nas śni taki sen przynajmniej dwa razy w życiu. Świat ludzkiej podświadomości zawsze mnie fascynował, lubię zgłębiać go w wolnych chwilach, spisywać sny i zastanawiać się nad nimi. Dopasowuję szczegóły ze snu do prawdziwych zdarzeń, tworząc niezwykłą mozaikę, którą sama mogę potem podziwiać. Czy to możliwe, by jedni z nas mieli z ciekawsze sny od innych? Czy w ten sposób może przejawiać się nasza kreatywność lub niezwykłość? 




poniedziałek, 3 grudnia 2012

Ewolucja pachnąca mokrą sierścią uciekającego królika




Iście porąbany tytuł, wiem. Zaraz spieszę z wyjaśnieniami, a będą one ułożone zgodnie z tytułem i po kolei. I wszystko stanie się przejrzyste. A przynajmniej mnie marzy się, aby takie było.
Wszystko to tyczy się minionego tygodnia, z którego wspomnienia prześladuję mnie całymi dniami, a w nocy dbają o to, bym przypadkiem nie śniła o czymś niezgodnym z ich treścią. No, temat ewolucji może aż tak mnie nie prześladuje. Zaczęłam się nad nim zastanawiać podczas cotygodniowej lekcji angielskiego z moim przemiłym nauczycielem, który zawsze pyta mnie, czy napiję się kawy lub herbaty. I jakoś tak wyszło, że poprzez szeroko rozumiane dygresje i wzajemne przypominanie sobie o czymś, doszliśmy do tematu ewolucji. Czy wierzycie w ewolucję? Wierzycie, że wszyscy wywodzimy się z sympatycznych glutów pływających bezmyślnie w oceanie, którym pewnego dnia wyrosły oczka i nóżki?



Uciekający królik to w zasadzie główna przyczyna tego, dlaczego siedzę teraz przy komputerze i wystukuję palcami o klawiaturę nieregularny rytm. Chyba powinnam dedykować ten wpis PurpuraChica i Antisocial, u których przeczytałam wiele przesyconych dylematami i uczuciami wpisów i zastanawiałam się, kiedy i mnie dopadnie..
Doigrałam się, dostałam za swoje i jestem teraz zmuszona napisać o czymś, o czym podczas zakładania tego bloga obiecałam sobie nie pisać.
Otóż stałam się poniekąd uciekającym królikiem. Królikiem z mokrą sierścią, bo w moim mieście ciągle pada, a ja korzystam z okazji i moknę. Właściwie to nie stałam się tym królikiem  z dnia na dzień. Jestem nim odkąd tylko pamiętam.
Może ten królik nie jest dobrym porównaniem. Może lepszym byłby słowik, który urzeka szerokie grono słuchaczy pięknym śpiewem. Chce tylko dać im tę radość ze słuchania pieśni, chce ujrzeć błysk nadziei na twarzach słuchaczy. Gdy zauważa jednak, że słuchacze są coraz śmielsi i podchodzą coraz bliżej, odlatuje, nikomu nie pozwalając się dotknąć. Fruwa z gałęzi na murek, z murka na balkon, z balkonu na szczyt stojącego na środku placu pomnika… A oczarowani słuchacze, jak zahipnotyzowani, bezmyślnie podążają za ptakiem, by tylko raz jeszcze usłyszeć jego głos.
Ale słowik, gdy widzi, jak im zależy, zaczyna mieć ich wszystkich gdzieś. Odpycha ich od siebie i znajduje innych słuchaczy, z którymi postępuje dokładnie tak samo. I choć wie, jak to się skończy, nie potrafi się powstrzymać – tak ogromną satysfakcję daje mu patrzenie w oczy słuchaczy, gdy śpiewa. Czyli, krótko mówiąc, zachowuje się jak zimny drań.
Cóż, chyba nie zasłużyłam na tak ładne porównanie jak słowik. Chyba bardziej przypominam o taką rybę:



Zwabia rybki przyjemnym światełkiem, a potem pożera je bez zastanowienia. Brawo, dziewczyno…
Dlaczego tak jest? Czy tylko ja tak wciąż robię? Powiedzcie, proszę, że nie.
Znów stanęłam przed wyborem, przed którym staję zawsze wtedy, gdy światełko przestaje świecić – pożreć delikwentów, pozostawić ich w ciemności, czy może wypłynąć z nimi w miejsce pełne światła, którym będziemy mogli cieszyć się razem? Z tej trzeciej opcji chyba jeszcze nigdy nie skorzystałam (mam tendencję do przesadzania z metaforą gdy mnie ponosi, wybaczcie).
Ale czemu by nie skorzystać? Rzekome zakochanie potrafi przyjść z naprawdę nieoczekiwanej strony, choć nie wiem, czy nie powinnam mimo wszystko tego zignorować. Może jestem za ostrożna, ale wcześniej, gdy byłam odważna i głupia, wcale nie wychodziło mi to na lepsze. 
Swoją drogą, co ma dla Was największe znaczenie gdy poznajecie chłopaka/mężczyznę? Co sprawia, że zaczynacie wiercić mu oczyma dziurę w duszy, że odwracacie głowę na każde jego słowo? Nie wiem, czy każdy tak ma, ale w moim przypadku kolosalną rolę odgrywa dotyk – chociażby na dłoni, na talii. Wystarczy że czyjś dotyk jest dla mnie przyjemny, bezpieczny, prowadzi mnie. Wówczas wspominam go wciąż i wciąż i szukam okazji by ponownie go doświadczyć. 


niedziela, 25 listopada 2012

Liebster blog - kilka dziwnych odpowiedzi



Chyba najwyższy czas, by odpowiedziała na pytania do zabawy, zadane mi przez PurpurChica. Długo z tym zwlekałam, przyznaję się. Ale jak by nie patrzeć, jestem przecież żółwiem, prawda?
Powód mojego zwlekania jest prosty - marzyło mi się zastanawiać nad tymi pytaniami w leniwe, niedzielne przedpołudnie. Nie miałam najmniejszej ochoty robić tego w dzikim pędzie, między wyczerpującymi lekcjami, a przytłaczającą lawiną zadań domowych. O nie! 

Oto i moje odpowiedzi:

1. Co blogowanie zmieniło w twoim życiu?
Na pewno dzięki blogowaniu zaczęłam czytać blogi innych osób. Wcześniej nie przypuszczałam, że może to być takie zajmujące. To tak jakby każdy zamieszczał na blogu furtkę do własnego świata, a klucz wieszał na haczyku tuż obok niej. Wystarczy minimalny wysiłek, by dowiedzieć się, co znajduje się poza ogrodzeniem. A za każdym znajdują się kwiaty, których nie można zobaczyć nigdzie indziej. 

2. Które miasto jest według ciebie najpiękniejsze?
Musiałabym zwiedzić jeszcze wiele, wiele miast aby móc jednoznacznie stwierdzić, które jest najpiękniejsze. Chyba każde miast ma w sobie coś, czy może wprawić odwiedzających w zachwyt. Uwielbiam gubić się wśród starych, brukowanych uliczek i drobnych straganów oraz siadać przy stoliczku w kawiarnii obok placu otoczonego rzeźbionymi budynkami. Bardzo podobało mi się w Salamance (Hiszpania), Rodos (Grecja) oraz w mieście Tabor (Czechy). 

Jan Żiżka - genialny dowódca z Taboru


3. Mieszka ze mną coś takiego jak młodsza siostra. Jest wyjątkowo irytująca, ale to zapewne dlatego, że zaczyna "dojrzewać". Widzę u niej zachowania i sposób myślenia, przez które sama przechodziłam i pewnie to właśnie tak mnie denerwuje.

4. Czy przyjaźń damsko-męska istnieje?
Według mnie istnieje, ale chyba nie jest łatwo taką przyjaźń znaleźć. Mam przyjaciela, który jest dla mnie bardzo bliską osobą już od kilku lat i jak dotąd nic się nie wydarzyło (i na nic się nie zanosi). Możemy bez skrępowania mówić sobie o wszystkim, jednak nie traktuję go jak przyjaciółki. Nigdy nie jestem o niego zazdrosna, nie stawiam mu granic, nie wymagam bezwzględnej wierności czy czegoś takiego. Jest jedyną taką osobą w moim otoczeniu i to czyni go dla mnie wyjątkowym. Jest to również jedyny chłopak, z którym udało mi się utrzymać przyjaźń przez tyle czasu. Moja "przyjaźń" z innymi chłopakami jest jak ogień - czasami przygasa i ledwie się tli, a czasem bucha dzikim płomieniem.

5. Który serial polecasz? 
O rany... Obecnie nie oglądam chyba żadnego, przynajmniej nie regularnie. Zawsze lubiłam "Dr. House'a" (tak to już jest, jak ma się 7 lekarzy w rodzinie), "Przepis na życie" (bo takie seriale potrafią być naprawdę wciągające) i "Bez tajemnic" (odkąd tylko pamiętam interesuje się psychologią). 

6. Imiona, które będą nosić Twoje dzieci, to...? :D
Mam słabość do imion na W; Wiktoria, Weronika, Wiktor. Pewnie dlatego, że kojarzą mi się z filmami najcudowniejszego reżysera wszech czasów - Tima Burtona :)

7. Często wspominasz wspominasz przeszłość czy raczej wybiegasz w przyszłość?
Rozpamiętuję minione zdarzenia i zastanawiam się, co by było, gdyby przebiegły inaczej. A potem zastanawiam się nad ich możliwymi konsekwencjami w przyszłości. Chyba wszyscy tak robią. Jednak mimo wszystko chyba bardziej lubię powracać do tego, co było i starać się przeżyć kolejne chwile warte wspominania.

8. Co myślisz o końcu świata?
Myślę, że nie nastąpi w tym roku. Jednak na wszelki wypadek postaram się 21 grudnia spędzić dzień z osobami, które bardzo lubię. Na wszelki wypadek. Jeśli coś zacznie się dziać, będziemy mogli razem mieć to gdzieś ;p

Wizje końca świata potrafią być naprawdę spektakularne...



9. Czy spełniło się kiedyś coś, co Ci się przyśniło?Tak, i to nie raz. Choć zazwyczaj nie spełniało się to bezpośrednio. Np. przyśniło mi się kiedyś, że mnie i mojemu chłopakowi kazano zbierać grzyby na dnie morza. On zakończył zbieranie wcześniej i odpłynął, zostawiając mnie. Pomijając cały absurd tej sceny, mój chłopak po tygodniu naprawdę mnie zostawił. Innym razem przyśniło mi się, że jedna z moich koleżanek została zabita, a jej ciało zjadły hieny. W rzeczywistości, po jakimś czasie z nieznanych mi przyczyn bardzo się zmieniła. Można powiedzieć, że "umarła" w niej poprzednia osobowość. 
Staram się zapamiętywać swoje sny i często nawet je spisuję. Gdy czytam je po dwóch latach, wydaje mi się nieprawdopodobne, że coś takiego mogło mi się przyśnić. 

10. Co byś chciała zmienić, aby innym się lepiej żyło?
Nie wiem, czy jest coś, dzięki czemu wszystkim żyłoby się lepiej. Zlikwidowałabym pojęcie pokoju, bo jest częstym powodem sporów. Unikałabym pojęcia szczęścia, bo wzrasta ilość ludzi, którzy w kółko narzekają, że go nie mają. Tak samo denerwujące jest pojęcie bogactwa - słowa, na które wielu ludzi reaguje skrzywieniem i niechęcią oraz czas, za którym wszyscy tylko gonią i gonią. Nie wiem, nie wiem co bym zrobiła. "Jeśli jednemu się pokłonisz, to do drugiego się wypniesz". Zawsze coś będzie nie tak.




11. Co myślisz o matematyce?Matematyka jest czymś, czego według mnie nie da się wyłącznie uczyć. Można wiedzieć, albo nie wiedzieć. Dowiedzieć się można jedynie pojęć, reguł, reszta to chyba intuicja, albo raczej logika. Nigdy nie miałam z nią problemów, ale też nigdy jej nie lubiłam.


PurpuraChica, wybacz, że odpisuję dopiero teraz. Oto moje pytania, na które również możesz odpowiedzieć ;) Swoją drogą dziękuję Ci, bo zastanowiłam się nad rzeczami, nad którymi nie zastanawiałam się od dawna.

1. Czy ktoś z Twojego otoczenia zna adres Twojego bloga?
2. Co myślisz o reinkarnacji?
3. Twoja ulubiona roślina to...?
4. Opisz smak potrawy, bez której nie możesz żyć.
5. Czy starasz się spełniać jakieś swoje "wielkie marzenie"? Jeśli tak, to jakie?
6. Film lub książka, która według ciebie może być wskazówką do tego, jak żyć?
7. Jakiej decyzji nie żałujesz w najmniejszym stopniu i nigdy byś jej nie zmienił/a?
8. Jaką postać podziwiasz?
9. Co daje Ci siłę i motywację?
10. Jeśli miałabyś/miałbyś przeprowadzić się do innego kraju, jaki byś wybrał/a i dlaczego?
11. Co najczęściej robisz, gdy masz kilka godzin wolnego czasu?


środa, 14 listopada 2012

Spod rynny na deszcz


         
Adele – Set fire to the rain

            Wiem, że ta piosenka tak naprawdę nie jest o deszczu, ale mimo wszystko może z deszczem się kojarzyć. Skąd przyszedł mi do głowy pomysł pisania o deszczu? Nie wiem właśnie. Za oknem wcale nie pada, a piosenkę Adele włączyłam dopiero po tym, jak zasiadłam przed komputerem. Może to dlatego, że gdy czuję się nieco przygnębiona, zaczynam myśleć o deszczu i – paradoksalnie – mój humor ulega poprawieniu.
            Bardzo, bardzo lubię deszcz. Jego zapach, szum kropel odbijających się od liści, mojego wściekle różowego parasola i kurtki, delikatny, mokry dotyk na skórze, ustach, wilgotne włosy… Gdy deszcz zaskakuje mnie na spacerze, zazwyczaj zaczynam się uśmiechać. Wiem, że nie tylko ja tak mam. Gdy spoglądam na mijających mnie ludzi, zauważam czasami, że i oni się uśmiechają. Tak jakby deszcz zmywał z nas troski i dylematy kolejnego dnia, który trzeba gonić. Deszcz pozwala nam się zatrzymać. Deszcz to katharsis.
            Może wszystko to dlatego, że mam po prostu miłe wspomnienia związane z deszczem. To trochę jak z przyzwyczajaniem zwierzaka do np. samochodu, dzieci, ludzi chodzących o kulach. Trzeba wówczas zadbać o to, by zawsze w pobliżu tych obiektów (tudzież osób) spotykało naszego zwierzaka coś miłego – jedzenie, zabawa, ciekawe miejsce. Wówczas zacznie on „lubić” samochody, dzieci, czy też ludzi chodzących o kulach. Mnie deszcz kojarzy się z dużą przestrzenią, z dobrą wiadomością, z pocałunkiem, z ciepłem, z zapachem bzu i żywicy…
            Jeśli mam być szczera, to nie pamiętam, by się z kimś w czasie deszczu pokłóciła. Opinia głosząca, że w miejscach, gdzie często pada, łatwiej wpaść w depresję, również okazała się fałszywym stereotypem, co widać np. na przykładzie Danii, która według badań jest „najszczęśliwszym” krajem w Europie.
            Cóż, gdy w najbliższym czasie zacznie padać, wszystkim radzę – WYBIERZCIE SIĘ NA SPACER!  ;)




wtorek, 6 listopada 2012

"Jedyne, co mam, to złudzenia"


„Jedyne, co mam, to złudzenia” – to pierwsze słowa piosenki, którą już drugi rok z rzędu śpiewa nasz szkolny zespół muzyczny. Mimo że dla uszu słuchaczy utwór nie jest już tak samo „świeży” i zaskakujący, jaki był na samym początku, wciąż robi wrażenie. Zwłaszcza, że w wykonaniu szkolnego zespołu brzmi naprawdę nieźle.
Wiem, że tak rzeczywiście jest, wiem, że to naukowo potwierdzone, wiem, że z psychologicznego punktu widzenia może to nawet oczywiste. Ale…
Ale wciąż nie mogę uwierzyć, że żyję wśród złudzeń.
I może dlatego piosenka wciąż robi na nas wrażenie, bo wiemy, że jest w dużej mierze prawdziwa, ale opowiada o czymś, o czym z pewnością nie wszyscy myślimy na co dzień. 
Jedyne, co mamy, to złudzenia. Jesteśmy nimi otoczeni. Napierają na nas ze wszystkich stron. Z jednej strony nie chcemy żyć wśród złudzeń, a mimo to sami je tworzymy, patrząc na ludzi w taki sposób, w jaki chcielibyśmy ich postrzegać. Idealizujemy. Albo przypisujemy drugiemu człowiekowi negatywne cechy, choć wcale się nimi nie wykazał. Przez to jest dla nas kimś innym, niż jest naprawdę, a już na pewno kimś innym, niż jest sam dla siebie.


Ale to, kim jesteśmy sami dla siebie, to też po części złudzenie. Przecież nie możemy wiedzieć o sobie wszystkiego. Chyba nie. Potrafimy przecież samych siebie zaskoczyć lub rozczarować, a czasami ktoś uświadamia nam prawdę o nas, o której wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Obwiniamy się o coś niesłusznie, lub przeciwnie – nie potrafimy przyznać się do winy, nawet przed sobą. Kimś innym jesteśmy w domu, kimś innym pracy, a jeszcze inną osobą wśród przyjaciół. To też są złudzenia.



Wiem, wiem że to prawda. Niektórzy twierdzą nawet, że tworzenie bariery złudzeń to nieodłączny element zakochania. Ale ja wciąż nie potrafię wyobrazić sobie, że ludzie, których znam, mogą być zupełnie kimś innym. Mogą być i czasami faktycznie takimi się okazują. Całkiem niedawno odkryłam, że ktoś, kogo miałam za prawdomównego, okłamywał mnie. Tak trudno jest wówczas wyzbyć się złudzeń, nawet jeśli dowody są bardzo wyraźne...
Mówi się, że wszyscy dążymy do odkrywania prawdy, jednak czy życie wśród złudzeń jest  takie złe? Trzeba przyznać, że dużo ułatwia. Wiem, że trzeba umieć pogodzić się z każdą prawdą, nawet przykrą lub niezgodną z naszymi oczekiwaniami. Mimo to myślę, że złudzenia czasem nas ratują, dodają otuchy. Nie zależy mi na tym, by ich wszystkich się pozbyć.
A Wam zależy?


Tak na zakończenie - piosenka, której warto posłuchać. Nieźle się sprawdza na poprawienie humoru ;)




piątek, 2 listopada 2012

Współczucie dla muchy



                Tak, zgadza się. To nie żadna poetycka metafora, tylko prawda – jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało, ostatnio bardzo współczułam muchom, szczególniej takiej jednej, która przez kilkanaście dni błądziła wśród nieskończonych i tajemniczych przestworzy mojego pokoju. Aż zrobiło mi się jej żal, do tego stopnia, że postanowiłam przedstawić Wam jej historię.
                Całe moje współczucie zaczęło się od tego, że mam w pokoju lampę (odkrywcze, czyż nie?). Lampa jest podłużna, składa się z dwóch równoległych do siebie metalowych pręcików, połączonych ze sobą w czterech miejscach. Na tych połączeniach zamontowane są cztery żarówki, a całość trzyma się sufitu dzięki przezroczystej plastikowej części – podstawie (nie wiem jak to się fachowo nazywa, ale chodzi o to coś, przez co lampa podłączona jest do przewodów w suficie).
Wcześniej wspomniana mucha latała po moim pokoju długi czas – próbowałam ją wygonić, złapać, zabić, lecz bezskutecznie. Jednego dnia słyszałam ją gdzieś w okolicach szafy, przez następne trzy lub cztery dni nie słyszałam jej wcale. „Zdechła – pomyślałam – Zdechła i teraz będę musiała znaleźć ją i się jej pozbyć.” Nie znalazłam jej jednak nigdzie, za to po jakimś czasie ponownie usłyszałam charakterystyczny szum skrzydeł, tym razem przy roślinkach na parapecie.

Urocza muszka, nieprawdaż?



Trwało to i trwało, mucha na przemian znikałam i znów dawała o sobie znać. Aż pewnego dnia (wczoraj lub przedwczoraj), gdy siedząc przy biurku przepisywałam notatki, do moich uszu dobiegło brzęczenie centralnie nad moją głową. Spojrzałam do góry. W lampie, dokładnie to właśnie w tej plastikowej części tuż pod sufitem, dostrzegłam niewielki, ruchomy punkt odbijający się po kolei od wszystkich krawędzi.
No tak! Jeśli nie ma dokąd polecieć, to trzeba wlecieć tam, gdzie się świeci. Biedne owady chyba najbardziej lubią wlatywać w miejsca, z których bardzo trudno jest się potem wydostać.
Obserwowałam małego czarnego owada przez kilka minut. Na przemian wzbijał się na krótką chwilę, po czym wpadał na plastikową ścianę albo na sufit i spadał. I tak w kółko. Obrzydliwa prawda jest taka, że w mojej lampie były już dwie inne muchy i ćma. Wszystkie martwe. Chciałam je stamtąd wyjąć, ale zamocowanie lampy w moim pokoju nie było łatwe i jakoś nikomu nie chce się udzielić mi pomocy w jej zdjęciu.
 Gdy muchę zmęczyło już odbijanie się od krawędzi i przewodów, zaczęła spacerować po całej podstawie lampy. Wówczas natknęła się na swoich martwych towarzyszy. Dreptała przy nich przez jakiś czas, potem zaczęła ich przenosić. Dość dziwnie do wyglądało, zwłaszcza, że byli więksi od niej.
Wtedy właśnie zrobiło mi się żal tej muchy. Wątpię, by znalezienie się wśród nieruchomych, martwych owadów wstrząsnęło nią, ale pomyślałam o tym jak ja bym się czuła na jej miejscu i chyba dlatego zaczęłam jej współczuć. Patrząc na istoty podobne do mnie, pozbawione życia, będąc w miejscu, z którego nie da się wyjść i nie ma nic do jedzenia, w pomieszczeniu, w których światło niespodziewanie się zapala i równie niespodziewanie gaśnie, pewnie pomyślałabym, że i mnie nic nie wybawi już od śmierci….

Skoro już o lampach mowa - co powiecie na taką?

Albo taka - może trochę dziwna, ale coś w sobie ma!


Wstałam, wyłączyłam lampę i wyszłam z pokoju. Zostawiłam otwarte drzwi i okno, zapaliłam światło na korytarzu. „Głupia jesteś, przecież ta mucha i tak już stamtąd nie wyleci” – skrytykowałam siebie w myślach. Jednak gdy weszłam do pokoju po powrocie ze szkoły, coś czarnego przeleciało tuż obok mojej głowy. Chyba pierwszy raz ucieszyłam się, słysząc znajome „bzzzzzz!”. Spojrzałam w górę. Ilość owadów w lampie znów była taka, jak kilka dni wcześniej.
Zdjęłam z okna doniczkę, otworzyłam szeroko okno. „Ha, udało ci się!” – uśmiechnęłam się.

wtorek, 30 października 2012

Pociąg wyruszył. Wreszcie!

Pociąg wyruszył - ale czy ktoś może wiedzieć, dokąd mnie zawiezie?

Być może nie macie pojęcia, jak długo zbierałam się w sobie by zacząć prowadzić bloga. Być może niektórzy z Was stwierdzą, że to żadne wyzwanie - tworzymy stronę, coś na niej publikujemy i cieszymy się, jeśli ktoś to przeczyta. Ale dla mnie to jest wyzwanie - o, i to jakie! Jako że należę do osób, które wiecznie chcą coś zrobić i nieustannie im to nie wychodzi bądź też nie mają na to czasu, prawdopodobnie kontynuowanie blogowania będzie sprawiało mi trudności albo moje posty będą stanowiły niestrawny stek bzdur - nie wykluczam takiej możliwości, niestety, proszę więc o wyrozumiałość :)

Wypadałoby się przecież przestawić! Na imię mam Julianna. Żółwiem błotnym nazwali mnie moi kochani przyjaciele, nie obrażę się więc, jeśli tutaj również będę tak nazywana ^^ Uwielbiam tworzyć, rozmyślać, spacerować, gotować i pisać listy. To tak na początek.

No, ale przejdźmy do sedna sprawy - co to za blog?
Generalnie blog jest (i będzie, a przynajmniej taką mam nadzieję), tym, czym jest jego autorka. Co ciekawe, autorka tego bloga sama jeszcze nie jest pewna, czym (i kim) tak naprawdę jest, lecz ma nadzieję, że prowadzenie tego bloga rzuci nieco światła na tę tajemnicę. Tym bardziej, że chyba nikt z nas tak do końca nie może wiedzieć o sobie wszystkiego.  Gdyby tak było, nigdy byśmy siebie nie zaskakiwali, prawda?
Autorka bloga jest natomiast pewna, że nie będzie opisywała miłosnych tragedii, przybliżała sporów politycznych ani podziwiała warkotu silników samochodowych. 

Rozpisałam się, a nie mogę przecież zapomnieć o tym, że bloga pisze się po to, aby ktoś go czytał. A nikt przecież nie lubi przydługich słowotoków, mam rację? 

Miłego dnia i do zobaczenia (oby!)

"Gnijąca panna młoda" Tima Burtona - kto nie widział, niech obejrzy koniecznie!