Ostatnio
zaczęłam poświęcać więcej uwagi miejscom niepozornym. Zauważyłam, że do kilku
takich miejsc jestem przywiązana.
Do
miejsc niepozornych łatwiej jest się przywiązać – ponieważ same w sobie nie są
atrakcją, naszą uwagę przykuwa historia, która się z nimi wiąże, ludzie, którzy
w nim przebywają. I dlatego staje się ono żywe. I chce się do niego wracać. Ale
doświadczają tego tylko ci, którzy potrafią patrzeć przez jego niepozorność.
Opowiem
Wam o jednym z takich miejsc, choć jestem pewna, że każdy mógłby przytoczyć tu
własną historię.
W nie
najpiękniejszej części mojego miasta, obok wyjątkowo smętnie wyglądającego boiska
z bieżnią stoi niewielki budynek. Jest tak mały i tak obskurny, że przez długi
czas myślałam, że do niczego nie służy. Nie zauważałam, że popołudniami świeci
się w nim światło, że poruszają się jakieś cienie, że za oknem widnieje coś
kolorowego. Nie zauważałam nawet samego budynku, w mojej pamięci utrwaliła się
jedynie informacja o tym, że istnieje. Do czasu.
Dziś,
gdy zasiadałam za sztalugą, czułam, jakby ktoś podstawił mi pod nos kubeł
zimnej wody w wyjątkowo upalny dzień. Wyjęłam dużą, białą kartkę. Miałam ochotę
na pracę na dużym formacie.
- Co tam nabazgrałaś? – zapytała żartobliwie koleżanka,
wchodząc do pracowni.
- Nic. Jeszcze nie zdążyłam niczego zepsuć – uśmiecham się.
Dziewczyna
spogląda na kartkę, unosi kciuk do góry.
Nie
zaczynam pracy od kilku niewinnych pociągnięć pędzla, choćby dla wypróbowania,
czy odcień na pewno będzie pasował. O nie, nie tym razem. Tym razem pozwalam,
by pędzel ledwo trzymał się mojej dłoni, by tańczył po bieli beztrosko,
zwinnie, z wprawą. Zupełnie jak palce mojego przyjaciela na klawiszach pianina.
Tak jak one wygrywały melodię, której mogłabym słuchać w nieskończoność, tak
mój pędzel ciągnął po kartce nieprzerwaną linię. Tworzył historię. Zmieniał
kąt, zwalniał, zatrzymywał się, a potem rozpoczynał kolejną serię szybkich
pociągnięć.
Tworząc,
wpatrywałam się w to, co już stworzyłam. Pozwoliłam, by uleciały ze mnie
wszystkie towarzyszące mi przez ostatni miesiąc obawy, lęki, wahania, poczucie
niezdecydowania. I osamotnienia. Nie byłam przecież sama. Byłam ze sobą. I
czułam się niezwykle, lub, jak ostatnio zwykłam mawiać, magicznie. :)
Czekam na koncert SOADu. Czekam z niecierpliwością. Odliczam
dni!
System Of A Down - ATWA
Faith No More - Rv (lub, jak mawia mój kolega - "Wampirzy Walczyk")
Faith No More - Rv (lub, jak mawia mój kolega - "Wampirzy Walczyk")
I teraz znowu wpadam w kompleks niższości :-)
OdpowiedzUsuńNie widzę powodu! :)
UsuńPrzyjaciel pianista, ty malarka. Artystyczna przyjaźń :)
OdpowiedzUsuńRacja! Tym bardziej należy o nią dbać :D
UsuńWspaniale, potrafisz malować! Chciałabym móc kiedyś zobaczyć twoje prace. :)
OdpowiedzUsuńA tak poza tym, to cię nie lubię, wiesz? Idziesz na koncert SOADu. W ogóle co ty sobie wyobrażasz? :|
Moje prace może byłyby lepsze, gdyby nie to, że przez ostatnie dwa lata w ogóle nie malowałam :(
UsuńCóż, nie mam jeszcze stuprocentowej pewności że pójdę. Mam za to wielką nadzieję :D
Rozwijaj się dziewczyno dalej!
OdpowiedzUsuńHah, postaram się :)
UsuńChciałabym zobaczyć ten obraz :D
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do zabawy, szczegóły u mnie :)
Ok, dzięki :)
Usuń