wtorek, 15 stycznia 2013

Miejsca niepozorne




                Ostatnio zaczęłam poświęcać więcej uwagi miejscom niepozornym. Zauważyłam, że do kilku takich miejsc jestem przywiązana.
                Do miejsc niepozornych łatwiej jest się przywiązać – ponieważ same w sobie nie są atrakcją, naszą uwagę przykuwa historia, która się z nimi wiąże, ludzie, którzy w nim przebywają. I dlatego staje się ono żywe. I chce się do niego wracać. Ale doświadczają tego tylko ci, którzy potrafią patrzeć przez jego niepozorność.
                Opowiem Wam o jednym z takich miejsc, choć jestem pewna, że każdy mógłby przytoczyć tu własną historię.
                W nie najpiękniejszej części mojego miasta, obok wyjątkowo smętnie wyglądającego boiska z bieżnią stoi niewielki budynek. Jest tak mały i tak obskurny, że przez długi czas myślałam, że do niczego nie służy. Nie zauważałam, że popołudniami świeci się w nim światło, że poruszają się jakieś cienie, że za oknem widnieje coś kolorowego. Nie zauważałam nawet samego budynku, w mojej pamięci utrwaliła się jedynie informacja o tym, że istnieje. Do czasu.
                Dziś, gdy zasiadałam za sztalugą, czułam, jakby ktoś podstawił mi pod nos kubeł zimnej wody w wyjątkowo upalny dzień. Wyjęłam dużą, białą kartkę. Miałam ochotę na pracę na dużym formacie.
- Co tam nabazgrałaś? – zapytała żartobliwie koleżanka, wchodząc do pracowni.
- Nic. Jeszcze nie zdążyłam niczego zepsuć – uśmiecham się.
                Dziewczyna spogląda na kartkę, unosi kciuk do góry.
Zima według A. Muchy
- No, jest dobrze. Oby tak dalej – szczerzy się do mnie.
                Nie zaczynam pracy od kilku niewinnych pociągnięć pędzla, choćby dla wypróbowania, czy odcień na pewno będzie pasował. O nie, nie tym razem. Tym razem pozwalam, by pędzel ledwo trzymał się mojej dłoni, by tańczył po bieli beztrosko, zwinnie, z wprawą. Zupełnie jak palce mojego przyjaciela na klawiszach pianina. Tak jak one wygrywały melodię, której mogłabym słuchać w nieskończoność, tak mój pędzel ciągnął po kartce nieprzerwaną linię. Tworzył historię. Zmieniał kąt, zwalniał, zatrzymywał się, a potem rozpoczynał kolejną serię szybkich pociągnięć.
                Tworząc, wpatrywałam się w to, co już stworzyłam. Pozwoliłam, by uleciały ze mnie wszystkie towarzyszące mi przez ostatni miesiąc obawy, lęki, wahania, poczucie niezdecydowania. I osamotnienia. Nie byłam przecież sama. Byłam ze sobą. I czułam się niezwykle, lub, jak ostatnio zwykłam mawiać, magicznie. :)

Czekam na koncert SOADu. Czekam z niecierpliwością. Odliczam dni!


System Of A Down - ATWA
Faith No More - Rv (lub, jak mawia mój kolega - "Wampirzy Walczyk")
                

10 komentarzy:

  1. I teraz znowu wpadam w kompleks niższości :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyjaciel pianista, ty malarka. Artystyczna przyjaźń :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale, potrafisz malować! Chciałabym móc kiedyś zobaczyć twoje prace. :)
    A tak poza tym, to cię nie lubię, wiesz? Idziesz na koncert SOADu. W ogóle co ty sobie wyobrażasz? :|

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje prace może byłyby lepsze, gdyby nie to, że przez ostatnie dwa lata w ogóle nie malowałam :(
      Cóż, nie mam jeszcze stuprocentowej pewności że pójdę. Mam za to wielką nadzieję :D

      Usuń
  4. Chciałabym zobaczyć ten obraz :D

    Nominowałam cię do zabawy, szczegóły u mnie :)

    OdpowiedzUsuń